Groźby wobec lekarzy. „Uważaj, jeśli nie wyleczysz dziecka! Wiem, gdzie twoje chodzi do przedszkola”
Dr Marcin Karolewski, lekarz internista, hipertensjolog, geriatra, wiceprezes Okręgowej Rady Lekarskiej Wielkopolskiej Izby Lekarskiej, Rzecznik Praw Lekarza Wielkopolskiej Izby Lekarskiej: Niestety, tak. Narasta w ostatnich kilku lat. Od 3 lat, jako rzecznik praw lekarza Wielkopolskiej Izby Lekarskiej zajmuję się obroną praw lekarzy, ponieważ proces agresji, hejtu wobec lekarzy bardzo niebezpiecznie narastał. Przez wiele lat pokutowało przeświadczenie, że w stosunkach pacjent-lekarz to pacjent jest w trudniejszej sytuacji, potrzebuje obrony. Pewnie tak było wiele lat temu. Dziś jest Rzecznik Praw Pacjenta, są kancelarie prawne, które bronią praw pacjenta. To spowodowało, że dziś stosunki lekarz-pacjent są odwrócone.
W relacji lekarz-pacjent obydwie strony powinny czuć się bezpiecznie. Pacjent powinien czuć, że myślimy o jego dobru, ale my też nie możemy czuć się zagrożeni, że za chwilę ktoś będzie nas skarżył.
W wielu rozmowach z rodziną pacjenta dochodzi do agresji, np. spowodowanej tym, że mówimy niepomyślną diagnozę, a pacjent (lub jego rodzina) uważa, że diagnoza jest niesłuszna. Czasem to tylko agresja słowna: „Powinniście coś zrobić, mogliście to zrobić, a nie zrobiliście”… Zdarza się, że rodzina grozi lekarzowi, domaga się efektu leczenia, często niemożliwego do spełnienia.
Nie zawsze można „coś” zrobić, nie zawsze można uratować życie…
Dziś pacjentów w stanach skrajnych zawozi się do szpitali, często są osoby starsze. Nie potrafimy wyleczyć wszystkich chorób.
Agresja dotyka nie tylko lekarzy, ale też pielęgniarek. To, jak pacjenci potrafią odnosić się do pielęgniarek, które mają przecież wyższe wykształcenie, pracują dzień i noc, często jest urągające.
Jestem kierownikiem oddziału wewnętrznego, codziennie mamy wiele rozmów z pacjentami. Codziennie 1-2 rozmowy od razu są agresywne – pacjent (lub rodzina) wchodzi z nastawieniem, że jeśli nie będzie czegoś próbował wymóc na lekarzu, nie będzie agresywny, to nie uzyska jakiegoś świadczenia. Często pytam: „Dlaczego od razu mnie Pan atakuje, ja jeszcze nie zdążyłem nic powiedzieć”...
Zdarza się, że dochodzi do zastraszania. Jako rzecznik praw lekarza prowadzę ok. 50 tego spraw rocznie.
Lekarze zwracają się z nimi do Pana?
Tak, pacjenci mają Rzecznika Praw Pacjentów w randze ministra, ja jestem tylko urzędnikiem izby lekarskiej, mogę zgłaszać w imieniu lekarza pewne sprawy do prokuratury, prośby o zaprzestania naruszania dóbr osobistych. Niektóre sprawy są dużego kalibru – np. dochodziło do zastraszania lekarek – onkolożek dziecięcych. Forma zastraszania przybierała formę nagonki w Internecie. To były słowa typu: „Zróbmy z nimi porządek, trzeba wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce”.
Tak mówią rodzice dzieci chorych onkologicznie?
Tak, zdarzało się, że onkolożka była zastraszana: „Jeśli nie wyleczysz mojego dziecka, to uważaj, ja wiem, gdzie twoje dziecko chodzi do przedszkola”. Dochodzi też do czynnych przepychanek, popchnięć.
Mamy przyzwolenie społeczne na agresję, bo politycy przyzwyczaili nas do takiego przekazu: w służbie zdrowia źle się dzieje, bo pracownicy ochrony zdrowia chcą coraz więcej pieniędzy, wszystko, co złe w ochronie zdrowia, to ich wina. Agresja jest przyzwolona społecznie.
Mam największą pretensję, że gdy zgłaszam w imieniu lekarza sprawę do prokuratury o agresję ze strony pacjenta, to praktycznie wszystkie te sprawy są umarzane – ze względu na niską szkodliwość czynu. Często słyszę, że lekarz powinien mieć „grubszą” skórę, bo emocje pacjenta są wytłumaczalne. Dajemy przyzwolenie na agresję. Mimo, że przypominamy o art. 44 ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty, który mówi, że w czasie pełnienia obowiązków lekarzowi przysługuje ochrona prawna, taka jak funkcjonariuszowi publicznemu. Oznacza to, że tego typu przestępstwa powinny być ścigane wręcz z urzędu.
Sprawy są umorzone, bo – nic się nie stało? Pacjent „tylko” nawyzywał lekarza?
Zwykle słyszę, że lekarz powinien być odporny na krytykę. Jednak nikt nie mówi, jaka jest dopuszczalna granica. W Wielopolskiej Izbie Lekarskiej rok temu obchodziliśmy „rok praw lekarza”, by zwrócić uwagę na to, że lekarze też mają swoje prawa. Teraz mamy rok wypalenia zawodowego – mamy coraz młodszych lekarzy, którzy już są wypaleni zawodowo, właśnie przez negatywne emocje. Wielu lekarzy nie radzi sobie ze skalą agresji, która rośnie.
Jaka jest przyczyna tego, że agresja jest tak powszechna?
W Krakowie mieliśmy do czynienia z osobą, która prawdopodobnie miała zaburzenia psychiczne, jednak tym nie można wszystkiego usprawiedliwić. Nie mamy programu „zero tolerancji”, tolerujemy agresję na niższym poziomie, aż dochodzi do eskalacji.
Ostatnio posłowie zgłaszali postulaty, żeby nie dopuszczać do zabezpieczenia pasami agresywnych pacjentów, bo pacjenci mają swoje prawa. To jest taka rozmowa jak ze ślepym o kolorach.
Pracuję w szpitalu psychiatrycznym na oddziale chorób wewnętrznych i wiem, jak 80-letni pacjent, który ma niewydolność serca, potrafi być agresywny w stanie majaczenia – bo jest nieświadomy, działa pod wpływem impulsu, potrafi niszczyć meble, których normalnie nie byłby w stanie podnieść. Czasem do unieruchomienia takiej osoby potrzeba 4-5 ratowników, a szósty zakłada pasy. A od któregoś polityka słyszę, że powinienem pacjenta uspokoić, podać mu tabletkę, a nie krępować pasami. Ja nie wiem, jaką tabletkę miałbym podać. Ja nie wiem, może on wie?
Rzecznik Praw Pacjentów niejednokrotnie interweniował w szpitalach psychiatrycznych, uznając, że nie wolno pacjentom przeszukiwać rzeczy. Nie robimy tego. Pacjentowi nie można przeszukiwać rzeczy, zabierać ich.
Tymczasem mamy pacjentów, którzy są uzależnieni od alkoholu, od substancji psychoaktywnych. Niektóre oddziały psychiatryczne stały się wręcz miejscem handlu narkotykami, bo nikt nie może zrewidować osób odwiedzających, sprawdzić rzeczy pacjenta. U pacjentów, których przyjmujemy na oddział wewnętrzny z oddziałów psychiatrycznych, wykrywamy czasem taką ilość narkotyku w moczu, że sami nie wiemy, jak to możliwe!
Są bardzo agresywni, często nieobliczalni. Rzecznik Praw Pacjenta interesuje się tym, czy prawa pacjenta nie zostały naruszone. Nikt nie interesuje się, czy my pracujemy bezpiecznie.
Jak tę kwestię rozwiązać?
Trzeba zacząć od programu „zero tolerancji”. W Wielkopolskiej Izbie Lekarskiej wyprodukowaliśmy tabliczki, które lekarz może powiesić na drzwiach gabinetu o treści „Szanowny Pacjencie! Lekarzowi pracującemu w tym gabinecie przysługuje ochrona prawna taka jak funkcjonariuszowi publicznemu…” i krótki paragraf, co grozi osobie, która atakuje funkcjonariusza publicznego.
Taka tabliczka powieszona na gabinecie pomagała?
Lekarze, którzy ją przymocowali na drzwiach gabinetu, twierdzili, że tak. Chodziło o to, by pacjentowi wchodzącemu do gabinetu przypomnieć, by powściągnął swoje emocje. Wzór takiej tabliczki można pobrać ze strony internetowej naszej Izby – w zakładce Rzecznik Praw Lekarza.
Jeśli przysługuje nam ochrona prawna, to oznacza, że naruszenie naszych dóbr powinno być ścigane. Powinno być też nagłośnione. Miałoby to działanie prewencyjne. Nie możemy tolerować agresji.
Agresja pacjenta – nawet jeśli to jest w ciągu dnia tylko jedna osoba – odbija się też na pracy lekarza. Trudno się uspokoić, gdy pacjent (lub jego rodzina) mówi: „Jak nie będzie efektu leczenia, to spotkamy się w sądzie”
Pacjenci mają Rzecznika Praw Pacjentów, czy to oznacza, że lekarze powinni mieć rzeczników praw lekarzy?
Myślę że dwie strony powinny być równo reprezentowane. Jeśli pacjent ma zastrzeżenia do naszego leczenia, to najczęściej zgłasza to do Rzecznika Praw Pacjenta, do okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej, do prokuratury, do sądu. Natomiast rzecznik praw lekarzy jest powołany przez izbę lekarską na poziomie okręgowej izby lekarskiej, nie ma umocowania prawnego. Myślę, że taka funkcja powinna być umocowana prawnie. Lekarz powinien mieć swojego obrońcę, gdy czuje się zagrożony.
Pacjenci też są sfrustrowani. Trudno im dostać się do lekarza, do szpitala, uzyskać wyniki badań… Nie czują pomocy w swojej chorobie…
Ale za tę część ochrony zdrowia to nie my odpowiadamy. My chcielibyśmy po zakończeniu leczenia szpitalnego od razu skierować pacjenta do poradni. A możemy mu dać tylko skierowanie. Nie możemy ustalić terminu, przyjąć go poza kolejnością.
Ochrona zdrowia jest permanentnie niedofinansowana, mamy bardzo duże braki, w porównaniu z Europą. Jednak pacjent, którzy już dostanie się do leczenia, do szpitala, jest zaopiekowany na poziomie europejskim. Wyniki leczenia mamy na poziomie europejskim. Problemem jest to, że pacjent nie może dostać się do lekarza, do specjalisty, do poradni, do szpitala. To powoduje frustrację na lekarzy, ale to nie my jesteśmy za to odpowiedzialni…